Recenzja filmu

W nich cała nadzieja (2023)
Piotr Biedroń
Magdalena Wieczorek
Jacek Beler

Planeta, ja i ty

Biedroń zdaje się dobrze wiedzieć, co dokonywało się w amerykańskim kinie postapokaliptycznym przez ostatnie czterdzieści lat. W jego filmie wyraźnie odbija się zarówno żelazna klasyka spod znaku
Planeta, ja i ty
źródło: Materiały prasowe
A gdyby tak zostać dosłownie ostatnim człowiekiem na Ziemi? Gdyby jakimś cudem przeżyć kataklizm, którego nikt oprócz nas nie przeżył? Zmagać się z codzienną samotnością i niepewnością? Mieć do dyspozycji jedynie towarzystwo robota zapewniającego ochronę? Ale ochronę przed czym, skoro przed oczami rozciąga się tylko pustynia, pustka? Tego typu pytania zadawać sobie musi Ewa, bohaterka "W nich cała nadzieja" Piotra Biedronia, pierwszego od dawna polskiego filmu science-fiction, czy jeszcze bardziej precyzyjnie: filmu postapokaliptycznego.

Widać, że Biedroń wchodzi coraz głębiej do swojego ogródka. Wcześniej stworzył dwa "ekologiczne", alarmujące o klimatycznej katastrofie krótkie metraże z Pawłem Delągiem: "Piękną robotę" i "PM 2,5". Teraz ponownie penetruje temat świata zmierzającego ku zagładzie, a nawet przygląda się temu, jak wygląda rzeczywistość, gdy zagłada już się dokonała. A może tak naprawdę nie ma końca, jest tylko rejestr kolejnych prób i pomyłek? Przecież głównym motywem "W nich cała nadzieja" szybko okazuje się prosty błąd, który sprawia, że robot przestaje być sojusznikiem człowieka.



Nie jest oczywiście tak, że nie mieliśmy wcześniej w Polsce kina science-fiction. Piotr Szulkin udanie mierzył się z tym gatunkiem, potrafił nadać mu autorski rys; konwencjami bawił się z sukcesem Juliusz Machulski w "Seksmisji". Biedroń ma tego wszystkiego świadomość, a także zdaje się dobrze wiedzieć, co dokonywało się w amerykańskim kinie postapokaliptycznym przez ostatnie czterdzieści lat. W jego filmie wyraźnie odbija się zarówno żelazna klasyka spod znaku "Gwiezdnych wojen", jak również mniej znane "Hardware" Richarda Stanleya czy "Jestem matką" Granta Sputore'a. Dodajmy do tego jeszcze literaturę Isaaca Asimova oraz aktualne kryzysy: klimatyczny i uchodźczy, a powstanie rzeczywistość, którą widzimy u polskiego reżysera.

"W nich cała nadzieja" ma dwie olbrzymie zalety. Pierwszą jest to, jak ten film wygląda. Choć mikrobudżetowy, nakręcony za niewielkie pieniądze, może pochwalić się doskonałą stroną wizualną. Biedroń bierze się za barki z gatunkiem niezwykle trudnym nad Wisłą właśnie z tego powodu: zrobienie dobrego science-fiction wiąże się z ogromnymi kosztami, najczęściej nieosiągalnymi w polskich warunkach. Tymczasem tutaj udaje się twórcom wyjść z opresji obronną ręką. Kameralny dramat zastępuje rozmach, ale zostaje zachowana konsekwencja i dbałość o to, jak prezentuje się świat po apokalipsie. Wrażenie robi nie tyle sam robot, co wyludniony świat, jaki zostaje po katastrofie – spieczony słońcem, brudny, przerażający.



Drugą zaletą pozostaje rola Magdaleny Wieczorek. Jacek Beler użyczył głosu robotowi Arturowi i jest to ciekawy eksperyment, ale to na kreacji Wieczorek stoi cała opowieść, to ona skupia na sobie naszą uwagę przez cały seans. Jej Ewa jest postacią zadziorną, niezależną, dowcipną, a jednocześnie samotną i coraz bardziej bezradną.

Jeśli coś szwankuje w filmie Biedronia, to fabuła. Złośliwi powiedzieliby, że można by ją zaprezentować w trzydzieści minut zamiast w półtorej godziny. Coś jest na rzeczy: prostota tej historii najpierw działa na korzyść całości, by ostatecznie osłabić nieco impet. Owszem, twórcy rozszerzają opowieść, wzmiankują na przykład o tym, jak wyglądało "radzenie sobie" rządów z napływem uchodźców, ale chciałoby się tego rozszerzania zwyczajnie więcej.



Jeśli natomiast przyjrzeć się tytułowi, okaże się, że nowe dokonanie Piotra Biedronia ma siłę ironiczną – ironia sprawia, że to, co widzimy na ekranie, ostatecznie nie zamienia się w patos i banał. W kim tak naprawdę warto podkładać "całą nadzieję"? W maszynach, które są bezduszne, pozbawione empatii i mogą zmieniać front? A może w ludziach, nawet tych ostatnich jednostkach pozostawionych na Ziemi? No tak, ale oni z kolei są słabi, nie mogą sobie poradzić z tworem pozbawionym uczuć. Nie ma więc żadnej nadziei? Co jeśli Ewa, na wzór pramatki, nie stanie się nowym początkiem?

A to, że twórcy filmu nie wychodzą poza przesłania znane w kinie od czasów pierwszego "Terminatora", nie decydują się na zmianę perspektyw, jak choćby niedawno zrobił to, nie całkiem udanie zresztą, Gareth Edwards w "Twórcy"? No cóż, cieszmy się z tego, co mamy – tak w świecie (wciąż) przed katastrofą, jak i w polskim post-apo.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones